Złoty medal Artura Krawczyka, brąz Gerarda Bąka - to świetny dorobek zawodników Brawler FC Końskie przywieziony z pierwszych Mistrzostw Europy Amatorskiej Ligi MMA rozegranych w Puszczykowie koło Poznania.
W tej prestiżowej imprezie wzięło udział dwóch najlepszych zawodników Brawler FC Końskie: Gerard Bąk, który startował w kategorii 77 kg full contact oraz Artur Krawczyk startujący w kategorii 70 kg light contact. - Ważenie odbyło się dzień wcześniej, dlatego chłopaki mogli "ściąć" trochę wagi i wystartować w niższych kategoriach wagowych, niż walczą na co dzień - informuje Marcin Kij, trener Brawler FC Końskie.
Najliczniej obsadzona kategoria
Kategoria Artura Krawczyka, czyli 70 kg formuła light contact, w odróżnieniu od full contact, niektóre bardziej niebezpieczne techniki są zabronione, np. dźwignie skrętowe na kolano, była najliczniej obsadzoną w całej imprezie. - Startowało w niej 22 zawodników. Do finału prowadziło pięć walk, lecz dzięki wolnemu losowi w 1 rundzie, ilość tych walk dla Artura skróciła się do czterech. Podkreślić trzeba, że i tak było to dużo, biorąc pod uwagę, że każda trwa 4 minuty plus 2 minuty ewentualnej dogrywki. Pierwszą walkę z Mateuszem Czarnowskim, Artur wygrał na punkty. Była to walka na przetarcie, pozbycie się początkowego stresu. Od początku toczyła się pod dyktando naszego zawodnika, który zdobył szybkie obalenie i kontrolował walkę będąc "z góry" - relacjonuje trener Kij.
Kontuzja ręki
Druga walka Krawczyka, przynajmniej "na papierze", wydawała się trudna. - Przeciwnikiem był doświadczony zawodnik - Tomasz Smyk. - Na daną chwilę posiadał on rekordowy bilans w ALMMA 10:2 oraz miał na koncie trzy walki półzawodowe na profesjonalnych galach MMA, Babilon MMA 1, Babilon MMA 2, KWG - Grappler Night 5. Tę walkę również wygraliśmy na punkty. Było w pewnym momencie bardzo blisko znokautowania przeciwnika, zabrakło niewiele. Niestety, Artur uszkodził rękę, która bardzo napuchła. W tym momencie nie wiadomo było, czy to pęknięcie, czy jakaś inna kontuzja. Zostały nam jeszcze dwie walki - półfinałowa i ewentualny finał. Jednak zdrowie zawodnika jest na pierwszym miejscu i jako trener zastanawiałem się nad wycofaniem Artura z dalszego współzawodnictwa, jednak to urodzony wojownik ze stalowym charakterem. Stanowczo stwierdził, że chce kontynuować zawody. Musieliśmy więc przyjąć strategię, która wykluczała ciosy z uszkodzonej prawej ręki - dodaje trener Kij.
Duszenie załatwiło sprawę
Następnym przeciwnikiem Artura Krawczyka był Paweł Markowski, jeden z dwóch bliźniaków, którzy jak Artur dotarli do półfinałów. - To młody ale bardzo doświadczony zawodnik, którego płaszczyzną bazową są zapasy w stylu wolnym. Tę dyscyplinę trenował od około 10 lat, był uczestnikiem i medalistą Mistrzostw Polski. Wiedzieliśmy, że będzie to bardzo ciężka walka, szczególnie "bez jednej ręki". Potyczka rozpoczęła się od kilku wymian w "stójce", w której Artur zapomniał o kontuzji ręki, a dodatkowo adrenalina zrobiła swoje. Przeciwnik po jednym z mocnych ciosów, który "wszedł" na okolice oka, postanowił - jak to zapaśnik - przenieść walkę do parteru. W tym momencie jednak zostawił odsłoniętą szyję i Artur po obronie obalenia od razu "zapiął" duszenie gilotynowe z pozycji stojącej. Przeciwnik "odklepał" tę technikę kończącą bardzo szybko, skończyliśmy więc walkę przed czasem i byliśmy już w finale - opowiada trener Kij.
Finał z bliźniakiem
W tym samym czasie swoją półfinałowa walkę wygrał brat bliźniak Pawła Markowskiego - Piotr Markowski. - Okazało się więc, że finał miał dodatkowy smaczek, to walka o pomszczenie przegranej brata. Nasz rywal z finału był oczywiście sportową i fizyczną kopią walki półfinałowej. Wiedzieliśmy też, że przeciwnik, jako wysokiej klasy zapaśnik będzie dążył do obalenia i walki w parterze. Walka również zaczęła się od kilku wymian bokserskich w stójce, gdzie mimo kontuzjowanej ręki przeważał Artur. Przeciwnik dwukrotnie próbował przewrócić naszego zawodnika, jednak bezskutecznie. Mało tego - po drugiej próbie obalenia ze strony przeciwnika, to Artur skontrował i przewrócił zapaśnika! Będąc w parterze, Artur zajął pozycję, tzw. "dosiad", który umożliwił próbę wykonania techniki kończącej. Do końca walki zostało tylko kilkadziesiąt sekund, więc Artur podjął próbę wykonania techniki kończącej, balachy, dźwigni na staw łokciowy, swojego czasu jednej z ulubionych technik naszego mistrza olimpijskiego Pawła Nastuli. Próba zakończyła się sukcesem, tak jak cały start w turnieju dla Artura Krawczyka, który tym samym został Mistrzem Europy w kategorii 70 kg light contact! - cieszy się Marcin Kij.
Trzy walki Bąka
Gerard Bąk wystartował w kategorii 77 kg full contact, czyli najmocniejszej formule w której zasady i wachlarz dozwolonych technik jest niemal identyczny, jak walkach zawodowych, a ochraniacze ograniczają się tylko do ochraniania głowy. Gerard zaliczył trzy walki. Pierwszą z reprezentantem Estonii Tsergizov Ramzanem. - O zawodniku tym nie wiedzieliśmy zbyt wiele oprócz tego, iż zawodnicy zza wschodniej granicy prezentują zazwyczaj dobry poziom jeśli chodzi o płaszczyznę kickbokserską. Plan był taki, żeby pobić się trochę w stójce, a w odpowiednim momencie przenieść walkę do płaszczyzny, w której Gerard czuje się najlepiej, czyli do parteru. Przez pierwsze 2 minuty walka toczyła się w stójce, gdzie zawodnik z Estonii był dosyć groźny. W odpowiednim momencie Gerard obalił przeciwnika, zając pozycję "z góry" i zaczął zasypywać przeciwnika ciosami. Po którymś z uderzeń sędzia widząc kontuzję nosa przeciwnika Gerarda, walkę przerwał. Wygraliśmy więc przed czasem, przez tzw. TKO - mówi trener Kij.
Znalazł się na plecach
Następnym przeciwnikiem w walce o wejście do finału był Dominiki Perzanowski, zawodnik z Poznania. - Bardzo mocny, z rekordem ALMMA 10:1, czyli do tej pory przegrał tylko jedną walkę i miał na koncie już cztery złote medale w turniejach ALMMA. Walka była bardzo wyrównana. Na starcie po nieudanej próbie obalenia, to przeciwnik skontrował Gerarda i zajął pozycję z góry. Udało się jednak wyjść z tej niekorzystnej pozycji. W pewnym momencie, kiedy walka wróciła "na nogi" zdawało się, że Gerard zdoła znokautować przeciwnika, jednak po długiej szarży w stójce, Bąk stracił nieco kondycji i rywal nieco przejął inicjatywę w końcówce, kiedy po nieudanej próbie duszenia gilotynowego, nasz zawodnik znalazł się na plecach. Ostatecznie po wyrównanej walce przegraliśmy na punkty, jednak została nam walka o 3 miejsce.
Brąz w stójce
W walce o brąz przeciwnikiem był Przemysław Tokarz, bardzo dobry i doświadczony zawodnik, brązowy medalista Mistrzostw Świata 2016, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych (Las Vegas). Klasyfikowany jako najlepszy zawodnik w kat. 77 kg w Polsce i drugi w Europie Wschodniej (wg www.tapology.com), dodatkowo walczący z bardzo niewygodnej odwrotnej pozycji (tzw. mańkut). - W tej walce podjęliśmy decyzję, że nie będziemy jak to Gerard ma w zwyczaju, sprowadzać walki szybko do parteru, a podejmiemy walkę w stójce, którą ostatnio Bąk bardzo poprawił. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Gerard kilka razy bardzo mocno trafił przeciwnika i ten zaczął się cofać. W kluczowym momencie krzyknąłem, żeby podjął próbę obalenia, co też się udało i Gerard przeniósł walkę do parteru. Praktycznie do końca obijał rywala będąc w dominującej pozycji. Walka pewnie wygrana na punkty i Gerard został brązowym medalistą Mistrzostw Europy! - nie kryje zadowolenia trener Marcin Kij
Zmagał się z kontuzją
Należy jeszcze dodać, iż przed mistrzostwami Gerard Bąk zmagał się z kontuzją kolana. - Praktycznie do końca nie wiedzieliśmy, czy wystartuje. Gerard przez dwa tygodnie nie mógł normalnie trenować. Sytuację trochę uratował zastrzyk z komórek macierzystych, bardzo drogi, kosztował ok. 1.000 zł, co musiał opłacić z własnych funduszy. Przygotowania, zamiast normalnych 8 tygodni, w jego przypadku trwały tylko 3 tygodnie. Biorąc to pod uwagę, to naprawdę świetny wynik. Tym występem zakończyliśmy pierwszą część sezonu. Teraz czas na odpoczynek i regenerację. Ze startami wracamy po wakacjach. Najważniejsza impreza w drugiej części roku to Mistrzostwa Polski ALMMA w Sochaczewie w okolicach listopada. Trzymajcie za nas kciuki - kończy trener Marcin Kij.
Po turnieju powiedział
Marcin Kij, trener Brawler FC Końskie: W tym miejscu za pośrednictwem TYGODNIKA chciałbym prosić o pomoc ludzi, którzy doceniają trud, jaki nasi sportowcy wkładają w przygotowania. A było to osiem tygodni ciężkich przygotowań, po 6-10 jednostek treningowych w tygodniu. Bieganie, siłownia, setki godzin w robieniu technik, ciężkie sparingi u nas klubie i wyjazdowe, trzymanie diety, suplementacja. Potem sam wyjazd na zawody - wpisowe, hotel, dojazd. To wszystko kosztuje. Jeśli ktoś chciałby wspomóc naszych zawodników finansowo lub w inny sposób, zapraszam do kontaktu. Brawler Fight Club znajdziecie na Facebooku lub w Końskich przy ul. Piłsudskiego 28.
Komentarze opinie