
Po 55 latach po maturze, którą zaliczali w 1967 roku, w spotkaniu koleżeńskim uczestniczyło 14 uczennic i uczniów Liceum Pedagogicznego w Końskich. Dziś są emerytami, którzy zawód nauczyciela godnie spełniali przez swoje życie.
Tegoroczne spotkanie zorganizowano w Restauracji Leliwa w Końskich.
Przybyło 14 dawnych uczennic i uczniów z koneckiej Liceum Pedagogicznego, którzy zdawali egzamin dojrzałości w 1967 r. Potem otrzymali skierowania do pracy, do szkół wiejskich nie tylko w powiecie koneckim. To oni młodzi, prężni fachowo przygotowani nauczyciele ponieśli kaganek oświaty do najdalszych miejscowości. Wyedukowali setki młodych ludzi.
Koneckie Liceum Pedagogiczne było najbardziej obleganą szkołą średnią w powiecie. O przyjęcie ubiegały się setki młodych ludzi. Dziadkowie, rodzice, rodziny przyszłych belfrów doskonale zdawały sobie sprawę, że bez wiedzy, bez nauczycieli nie ma i nie będzie przyszłości. Pamiętali czasy, gdy sami w biednych wsiach konecczyzny niemal definitywnie kończyli edukację na trzech lasach szkoły powszechnej. Tylko bogatych było stać na fundowanie dziecku siedmioklasowej szkoły, gimnazjum.
W 1962 roku przed drzwiami Liceum Pedagogicznego w Końskich, na egzamin z umuzykalnienia, a potem pisemny z języka polskiego i matematyki stanęło kilkadziesiąt zaledwie 13-, 14-letnich dziewcząt i chłopców. W klasie "b", czyli koedukacyjnej pojawiło się 48 uczniów, w tym 21 chłopców. Pięć lat później do matury przystąpiły 42 osoby z klasy "b" wychowawcy prof. Józefa Wojdy. I wtedy pełnoletni, z dyplomami zawodu nauczyciela w kieszeni przyrzekli sobie, że będą się spotykać co dziesięć lat.
Koneckie Liceum Pedagogiczne było kuźnią kadr. Wcale o tym nikogo o tym fakcie nie należy zapewniać. Nauczyciele z tej placówki wychowywali, uczyli młodych ludzi, pracowali na różnych szczeblach oświaty. Zaczynali jako dziewiętnastoletni nauczyciele, rzuceni gdzieś w oddalone od traktów wsie koneckiej ziemi. Zdarzało się, że ich uczniowie byli równolatkami i często wzrostem przewyższali swoich nauczycieli.
W latach 60. XX wieku nie każdy uczeń szkoły podstawowej "musiał" zdać do kolejnej klasy. Wielu powtarzało je po dwa, trzy lata. I tak się zdarzało, że zbliżyli się wiekiem do wychowawców, których - jakby tego nie ujmować - szanowali. Rodzice na wywiadówkach podpowiadali: Jak mój syn coś zaniedba, niech mu pan pasem przyleje, a ja w domu poprawię. Musi być grzeczny i nauczony, a nie rozwydrzony łobuz!
- Pierwsze spotkanie absolwentów z 1967 roku klasy "b" Liceum Pedagogicznego w Końskich obyło się 20 lat po maturze. Kolejne dopiero 45 lat po maturze, następne pół wieku po egzaminie dojrzałości. A teraz, 28 czerwca 2022 r. spotykamy się 55 lat po otrzymaniu dyplomu - mówi nam Barbara Stangierska-Stołowska, współorganizatorka spotkania maturzystów i prezentuje kopię listy obecności z dziennika lekcyjnego z 1967 r.
Sprawdzamy obecność. Przybyli: Marian Albin, Anna Milcarz, Marian Gierczak, Halina Guldzińska, Andrzej Kowalski, Henryk Majchrowski, Ludwik Malasiński, Ryszard Orman, Danuta Żelazko, Henryk Rydz, Anna Sroczyńska-Chrzan, Barbara Stangierska-Stołowska, Mieczysław Szymczyk, Barbara Wojtaszewska. Przez te ponad półwieku na drugą stronę odeszło 14 naszych kolegów, maturzystów, z którymi przez pięć lat zakuwaliśmy wiedzę.
Obecni na spotkaniu przypominają sceny z przeszłości. Nade wszystko tej licealnej, gdy pełnymi garściami brali życie i wiedzę. Wspominali swoich wychowawców, nauczycieli jak choćby Rudolfa Miksę, dyrektora liceum, Lucynę Gaca, Krystynę Okoń, Bogusławę Klamczyńską, Felicję i Tadeusza Mireckich, Piotra Pobochę, Ryszarda Kieruzala, Stanisława Podporę, Stanisława Płatka, Jana Czepiela, Zenona Bartkiewicza i Zenona Borkowskiego, Ryszarda Deję, Jana Michalskiego.
Mieczysław Szymczyk mówił, że gdy chodził do LP mieszkał w internacie, budynku dawnej ochronki na Browarach. W części budynku mieszkała pani profesor Lucyna Gaca. Wspaniała nauczycielka biologii, piękna kobieta, co na każdym kroku podkreślała brzydsza część uczniowskiej braci. Pod koniec roku szkolnego pani profesor na łączce za internatem położyła kocyk, zażywała kąpieli słonecznej.
- Koledzy zobaczyli ten piękny widok, obrazek, który wyszedł spod pędzla wielkich mistrzów. Wpadli na pomysł, że pójdziemy do pani profesor poprawiać stopnie z biologii. Poszliśmy. Położyliśmy się na trawie, na przeciw niej i patrzyliśmy, patrzyliśmy na piękną kobietę, damę. Rozmawialiśmy o biologii, poprawianiu stopni...
O wielce szanowanej pani profesor Lucynie Gaca wspominała Barbara Stangierska.
- Jakoś tak się zrobiło, że nasza pani profesor zachorowała. Nie było jej miesiąc, a może nieco dłużej. Inni nauczyciele prowadzili lekcje biologii. Zastępstwa, zastępstwa. Nikt nas nie pytał, stopni nie stawiał. Załatwiliśmy ten problem sami. Chodziliśmy z budynku LP na ul. Sportowej na ul. 1 Maja, gdzie było kino Pegaz. W pomieszczeniach koło kina odbywały się zajęcia praktyczno-techniczne. Były tam warsztaty, stoły z urządzeniami, maszynami do szycia. Braliśmy dziennik lekcyjny i szliśmy na zajęcia. Gdyby nawet teraz te stare dęby w koneckim parku przepytać co się w drodze ze szkoły na zajęcia techniczne odbywało, pewnie by odpowiedziały, że panią profesor Gaca uczniowie zastąpili znakomicie. Siadaliśmy pod dębem, otwieraliśmy dziennik lekcyjny tam gdzie było miejsce na oceny z biologii. I bez pośpiechu, wstawialiśmy stopnie. Każdemu, według jego możliwości pojmowania przedmiotu. Gdy pani profesor Lucyna Gaca wróciła do szkoły, nawet była uradowana, że uczniowie mają stopnie. Tylko jedną z koleżanek podejrzewała, że chyba sobie sama wstawiła ocenę. Udało się uniknąć kłopotów, bo koleżanka miała stopień wpisany do zeszytu przedmiotowego przez panią profesor. A może ona doskonale wiedziała, że wszystkie stopnie są wstawione naszymi rękami? Była wspaniałym przykładem dla nas, jaki powinien być nauczyciel, a nade wszystko człowiek.
Jeden z uczestników spotkania wspominał muzykę. W liceum każdy uczeń musiał uczyć się grać na skrzypcach, czasami harmonijce ustnej, które w pracy miały mu służyć jako pomoce w nauczaniu dzieci śpiewu. Wtedy dzieci w szkołach śpiewały znakomicie. Jak, wspomina dawny uczeń profesora Piotra Pobochy:
Orłem w muzyce nie byłem. Ale na czwórkę ukończyłem edukację skrzypcową. Poszedłem do pracy w szkole. A tam pan kierownik szkoły dowiedziawszy się, że jestem absolwentem LP z otwartymi rękami wita mnie jakby złapał Pana Boga za nogi i powiada, że nareszcie ktoś w jego szkole poprowadzi chór! Panie Boże kochany, przecież ja tego nie potrafię! Z sytuacji uratowała mnie karta... powołania do wojska.
Marian Gierczak był nauczycielem, a następnie dyrektorem szkoły w Lipie. Znakomicie prowadził zespół śpiewaczy i muzyczny w swojej szkole. Dzieci grały na różnych instrumentach. Ale wiodące były popularne cymbałki.
Henryk Rydz był nauczycielem w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Baryczy, pracownikiem Związku Nauczycielstwa Polskiego. Mógłby godzinami opowiadać o swojej edukacji, problemach nauczycieli. Wielkich i małych sprawach. Inny uczestniczący w spotkaniu został zawodowym muzykiem, organistą w kościele. Kolejne panie i panowie wspominali lata licealne, pracę, studia, życie rodzinne.
Wielu z nich po maturze chciało uczyć się dalej. W Radomiu utworzono Studium Nauczycielskie.
- Złożyliśmy dokumenty o przyjęcie na różne wydziały, jak matematyka, filologia polska, geografia, historia, itd. Pojechaliśmy na inaugurację. I dowiedzieliśmy się, że możemy studiować, ale tylko filologię rosyjską, albo... wcale. Kilka osób wybrało ten kierunek.
Wielu z uczestniczących w spotkaniu maturzystów AD 1967 jest babciami, dziadkami, a nawet pradziadkami. Spotkanie dobiegło końca. Uczestnicy przyrzekli sobie spotkają się za... 5 lat! Może na ten czas spiszą swoje szkolne wspomnienia, pozostawią je potomnym. Bo to jest bardzo ważny rozdział historii ludzi dawnego Liceum Pedagogicznego w Końskich.
MARIAN KLUSEK
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bardzo ucieszył mnie ten artykuł. Pani D. Żelazko oraz p. B. Stangierska to były moje nauczycielki, a kończyłam szkołę podstawową w 1984 ( to był SZ. P. Nr 2). Dzisiaj jestem, również nauczycielem i wiem jaka to ciężka praca. Jednocześnie zrozumiałam, że zawód nauczyciel, to powołanie oraz chęć nauczania innych. Takie licea nauczycielskie były czymś doskonałym, one naprawdę kształciły prawdziwych nauczycieli. Jest mi szkoda, że dzisiaj nie ma takich szkół, bo dzisiaj do szkół idą ci, którzy nie mają pomysłu na życie i zachowują się tak jakby nauczanie to była ich kara, a nie przyjemność zawodowa. Bardzo dziękuję wszystkim moim nauczycielom, że ich zawód był powołaniem. W czasie mojej edukacji nie spotkałam nauczyciela niezadowolonego ze swojej pracy. Oni byli dla mnie inspiracją na przyszłość.