
Konecczanin na dobrym rauszu wracał ze spotkania, jakie po robocie odbył z kolegami. Zapadał zmrok. Lampy uliczne zapalały się. Droga mu się dłużyła. Przypominały mu się różne opowieści, w tym nawet wigilijne, jakie w młodości dziadkowie opowiadali. Szczególnie o tym, jak ze zwierzętami rozmawiali.
Na wigilijną wieczerzę, jaką rodzina w domu przygotowała, pewnie by przybył o wyznaczonej porze, gdyby nie zdarzenie jakie go spotkało. W głównej mierze sam był jego autorem. I realizatorem.
Spotkanie z kolegami przy śledziku przeciągnęło się trochę. Bo to śledzik lubi pływać, więc mu podlewali. Oczywiście alkohol, a potem by zneutralizować procenty konsumowali śledzika. I tak na przemian. A przyszedł czas pożegnania. Kumple składali sobie życzenia, zdrowych, spokojnych świąt. I rozeszli się. Podczas powrotu do domu przechodził obok posesji, gdzie na podwórku biegał pies. Zwierzę pojawiło się po drugiej stronie płotu. Szczekało i kilkanaście metrów towarzyszyło mężczyźnie.
Wtedy mężczyźnie przypomniały się historie, jakie w dzieciństwie mu czytano, że w noc wigilijną zwierzęta mówią ludzkim głosem. Teraz nadarzała się okazja, żeby pogadać ze zwierzęciem. Przesadził płot. Pies uciekł do budy. Już nie był taki hardy. Mężczyzna podszedł do budy, wyciągnął z niej psa. Chciał z nim zamienić choć kilka słów. Chwycił psa za uszy. Przyciągnął do siebie. Coś zaczął mamrotać. Spożyty alkohol błogo rozgrzewał ciało. Skumulowane doznania rozbrajały chłopa. Mówił do zwierzęcia. Pies nie odpowiadał po ludzku, ale coraz bardziej był rozeźlony. Próbował wyrwać się z uścisku mężczyzny.
- No, ty cholero nic mówić nie chcesz, a powinieneś coś powiedzieć - zdenerwowany mężczyzna wnosił pretensje do zwierzęcia. - Na pana szczekasz, na pana warczysz zamiast mówić ?
Odpowiedzi po ludzku, w polskim języku nie usłyszał. Pies warczał. Rozmówca zbliżył się do łba i ugryzł psa w nos. W to najczulsze miejsce, jakie pies posiada.
Pies zaczął broczyć krwią. Nie zdzierżył takiego traktowania i odwzajemnił się. Od razu wczepił się zębami w rękę napastnika. Teraz jemu z ręki trysnęła krew. Mimo to mężczyzna drugą ręką trzymał psa za ucho i szarpał. No, to burek podskoczył i ugryzł dyskutanta w nos. Teraz mężczyzna psa puścił. Kawałek nosa wisiał na skórze. Krew zalewała usta. Zaczął się drzeć, wrzeszczeć, że go pies atakuje, a właściwie to pogryzł. Nikt tego alarmu nie słyszał.
Z własnego telefonu zadzwonił po pogotowie. Ratownicy opatrzyli mu ranę na ręce i... nosie. Zawieźli na chirurgię, żeby operacyjnie nos przymocować do reszty, tej pustej ... głowy. Lekarze nos przyszyli. Potem się okazało, że wyszło nieco krzywo. To nic, bowiem poszkodowany planował operację plastyczną, gdzie mu szramy i inne detale dyskusji z psem poprawią.
Kilka tygodni trwała rekonwalescencja. Gdy wyzdrowiał opowiadał, że chciał podyskutować ze zwierzęciem w wigilijny wieczór, podziękować za dyskusje, pocałować. Mężczyźnie nos się trzyma. Zrobił się większy niż był. Mało foremny. Pod nosem mężczyzna ma teraz wąsy, bo nimi zakrywa kolejną ranę.
Od tamtej rozmowy ze zwierzęciem minęło trochę czasu. Za każdym razem, gdy pojawia się na ulicy, ludzie proszą żeby z ich zwierzęciem, a szczególnie psem porozmawiał. Nagabywany nie kryje irytacji, nie szczędzi pytającym mocnych słów. A sam zastanawia się, po co mu to wszystko było?
MARIAN KLUSEK
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie