
Kościół św. Wawrzyńca i św. Katarzyny stoi na wzniesieniu w otoczeniu wiekowych lip. Inskrypcja na odrzwiach w kruchcie niesie, że pierwotna, modrzewiowa świątynia powstała tu już w 1129 r. Obecna składa się z murowanej kaplicy z XVII wieku i części drewnianej postawionej w XVIII wieku. Kościół przez czas swojego istnienia był świadkiem wielkiej historii. Obecnie krzewi wiarę i kulturę w najwyższym wydaniu.
Do Lipy można dojechać drogą od Fałkowa lub Rudy Malenieckiej skręcając z drogi krajowej DK42 w lewo.
Lipa, wieś którą zamieszkuje około 350 osób, jest niemal w połowie trasy Ruda Maleniecka - Fałków. Na niewielkim wzniesieniu otoczony bukietem lip stoi drewniany kościółek pw. św. Wawrzyńca i św. Katarzyny. Przed murem kościelnym jest kapliczka. Nietypowa jak na budowane w tej okolicy. Na wysokim cokole, między dwoma kolumnami złączonymi murowanym łukiem święty Jan Nepomucen.
Nawet po wiekach od postawienia zrębu, sprawowane dziś msze święte mają przepiękny zapach modrzewiowego drewna. Bo z takiego budulca wzniesiono część kościoła. Miejscowe dokumenty informują - pisze ksiądz Bastrzykowski, że kościół w Lipie zbudowano już w roku 1129. Nad drzwiami kruchty jest łaciński napis: "Vetus Ecclesia structa est A. Dni 1129".
Parafię erygowano przed 1416 r. W 1521 r. istniał tu kościół stary, który niszczał, co jest naturalnym procesem starzenia się drewna. Toteż w 1636 r. proboszcz, ks. Wawrzyniec Tadejowski oraz Bartłomiej Ruszeński, dziedzic Ruszeniec i Lipy, dobudowali do kościoła murowaną kaplicę pod wezwaniem Matki Boskiej Różańcowej. Drewniana część z murowana tworzą kościół o wymiarach 30 na 15 łokci.
- Kościół stał lat 632 nie tknięty - pisze w "Dekanacie koneckim" ksiądz Jan Wiśniewski. - I do tak smutnego doszedł stanu, że już w żaden sposób nie mógł być naprawiony...". W roku 1761 dziedzic, Ignacy Strzembosz, na mocy pozwolenia uzyskanego od prymasa Łubieńskiego, przystąpił do budowy nowego, drewnianego kościoła, dostawiając go do siedemnastowiecznej, murowanej kaplicy. W 1764 roku poświęcił ks. Wawrzyniec Dziurkiewicz, proboszcz Fałkowa. Dodać należy, że w 1831 i 1875 roku kościół był przerabiany i odnawiany. Od ostatniego remontu do czasów współczesnych pozostał w niezmienionej formie. Stał się budowlą orientowaną, jednonawową, częściowo drewnianą o konstrukcji zrębowej.
Od strony północnej obok prezbiterium znajduje się zakrystia, po stronie południowej zaś murowana kaplica św. Rozalii (dawna Różańcowa) z przybudowaną od wschodu, również murowaną zakrystią. Jak podaje portal Internetowy "Polska Niezwykła" - na wyposażeniu kościoła są organy klasycystyczne z 1801 roku. W ołtarzu głównym z XVIII wieku, znajduje się siedemnastowieczny obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W ołtarzach bocznych są obrazy św. Jana Nepomucena i św. Walentego z XVIII w.
A ksiądz Wiśniewski wspomina, że "obok tabernakulum stoją dwa relikwiarze, wydane w Rzymie w 1785 roku: jeden z drzewem Krzyża Świętego, drugi z relikwiami św. Adama, Klemensa, Simplicjusza i Maksyma". W kaplicy św. Rozalii dwa ołtarze barokowe z końca XVII wieku. W murze otaczającym kościół jest dzwonnica tzw. parawanowa, w której biją trzy dzwony: Maria, Katarzyna i Wawrzyniec sprowadzone w 1948 roku - pisze Końskie travel.
Wieś Lipa i jej główna budowla, kościół św. Wawrzyńca przeszły wyboistą drogę przez minione wieki. Ksiądz Jan Wiśniewski tytan pracy, dokumentalista historii kościołów, na przełomie XIX i XX wieku badał, opisywał dzieje w parafiach wielu dekanatów. Zatrzymał czas, epokę w jakiej kościoły budowano, erygowano. Będąc w Lipie odnalazł pamiętnik proboszcza. Nie wiemy którego, ale sądząc z lat jakie proboszcz opisał, może to być ks. Onufry Święcicki lub ks. Kajetan Grochowski.
A zatem wracamy do zapisków (w wersji oryginalnej) proboszcza z roku 1794:
Rok 1794 z dorosłym zupełnie zawitał smutkiem, kłopotem y ostatniem co godzina świeżym niebezpieczeństwem. Na całą zimę obsiedli nas Moskale. Jak tylko bowiem pokazały się w Końskich w sam dzień świętego Józefa woyska nasze, za niemi postępujące Moskiewskie. Od Wielkiej Nocy do Zielonych Świątek dla przebiegającego dzień y noc kozactwa, zabierania koni, bydła, poniewierania bicia ludzi, gwałtów, płaczu, krzyków każda godzina zaczynała się Dzień zaczynać Sądny. Ja sam po trzy razy ostatniego niebezpieczeństwa doświadczyłem osobliwie y raz gdy mnie kozak uchwyciwszy za łeb na podwórzu dowlekł aż dobytym pałaszem łeb uciąć odgrażał, drudzy wkoło obskoczyli... Com tylko miał przy domu grosza gdy mi sfolgowali szczerze i z całego serca onym ofiarował. Com tylko miał w domu wszystkom wynosił miód powidła, masło, gorzałkę. Dał Bóg litościwy i to przebyć.
Pokazały się woyska pruskie, wydarzyła się znowu nieszczęśliwa okazja, dla której te dobra Prusacy zrabowali, w samo Boże Ciało. Posłuszawszy o nich na Maleńcu, ledwo com tylko mszę rano odprawił kościoła y wszystkiego odbiegłem nie odetchnąłem aż za trzy mile skąd nazad powracając chciał Bóg żebym przecie y tych oglądał. Z Fałkowa sam jeden piechotą idąc cudownym sposobem schroniłem się do chłopa, na Wyszynie, który mnie w swoją wystroiwszy kamizelę, paść żydowskie konie nakazał. A tak bez kontraktu y widzenia się od południa aż do zmroku szczerze żydowi służyłem dokąd się (żołdacy) nie przewalili zupełnie. Lecz od tych w ten czas żadnej krzywdy nie odniosłem. Przeszło y to za pomocą Boga.
Schodziło się w okolicy wszystkie lasy, nasiedziało się jak diabeł na kępach po trzęsawach y smugach. Napokutowało się pod zwałami jako zwierz, jaki co się listek na drzewie ruszył, to z miejsca na miejsce przeganiał, a każde w oczach niebezpiecznym stawiał. Okoliczne Xięża poodbiegali kościołów jam tylko sam jeden blisko kościoła dosiadał, chociaż mnie zewsząd okropne dochodziły nowiny. Przecież na to przyszło, że którą ręką Bóg dotknął wielu, dotknął y mnie ubogiego żebraka. Żydy w lassy wyprowadziły się głęboko. Jam przecież codziennie do kościoła y domu choć ze strachem zaglądał oney pożądaney usychając w pragnienia, wyglądając godziny która przecież spokojnie i bezpiecznie pozwoli odetchnąć w domu.
Jeszczem nie odetknął z drogi dobrze, jak wpadły kozaki i rabować zaczęli. Mnie tyle przecie czasu z Miłosierdzia Najwyższego zostawili, że przed spiżarką porwawszy suknią na ramię y but pod pachę w drugim przed dobiegającymi do plebanii byłem. Pożegnałem się ze wszystkiem ubogiem majątkiem moimy kochanemi kozakami, z któremi nie przyszło mi się nawet - Bogu niech będą dzięki - chociażem się tak pilno spieszył do nich. Za fatygę jednak zapłacili sobie, gdy mi y szkatułczynę z kilku groszyma z pieca wygrzebali. Podług reguły pożycia swojego za każdym zjawieniem się w każdym kącie porządnie gospodarowali. Gdy mi w jednym dniu wyrżnęli do ostatniego drób wszystek, gęsi, kury, kaczki pojechałem do Radoszyc, do pułkownika żebrać miłosierdzia i ukaz jaki, żeby mi tak zniszczonemu cokolwiek pofolgowali. Jakoż ten i od niego otrzymałem. I odtąd już mi nic nie wzięli. Bo niemieli co. Na noc zostałem u Xda w Radoszycach. Nazajutrz powróciwszy zastałem drzwi wyrąbane, okna powycinane psy pokłute, naczynie potłuczone y wszystko do ostatniej szpilki zabrane. I na tymem nieraz zapłakawszy rzewnie ten rok, tak nieszczęśliwy dla mnie zakończył. Dołożył mi Pan Bóg w tym roku smutku, do smutku mojego.
Przez następne lata przez Lipę przewalały się różne wojska. Byli tu i żołnierze majora "Hubala". Jego podkomendny, Józef Wyrwa tak opisuje pierwsze spotkanie Niemców z żołnierzami "Hubala": Przejeżdżając konno przez wieś Lipę, w towarzystwie "Kotwicza", "Koraba" i wachmistrza "Alickiego" "Hubal" natknął się początkowo na jednego Niemca. Ten drżąc ze strachu, stoi wyprostowany przed majorem. "Co ty tu robisz na polskiej ziemi?" - pyta go Hubal. Pójdziesz do swojej kwatery i zameldujesz przełożonym i kolegom, że Polacy nie zrezygnowali ze swoich praw. Wojsko Polskie istnieje i będzie walczyć tak długo, dopóki nie odzyska niepodległości. Broni ci nie zabieramy, nie jest nam potrzebna. Odmaszerować! Niemiec salutuje i odchodzi.
W 1945 roku szli tędy żołnierze armii czerwonej, która na zachód Niemców przeganiała. Różnie się zachowywali. Aż wreszcie nastał spokój i pokój we wsi. Dzieci chodziły do szkoły podstawowej drogą koło kościoła. Dorośli w kościele, w Lipie zawiązywali małżeństwa, chrzcili dzieci. Każdy pobyt w kościele był godny zapamiętania. I nie tylko ze względu na ten zapach modrzewiowego drewna, którzy przypomina o wspaniałym kościele, zabytku sztuki.
Wiarę i kulturę wysokich lotów w Lipie szerzy proboszcz ks. Tomasz Waśkiewicz. Przed murem kościelnym zbudowano scenę "Teatru Pod Lipami", na której dobywają się różne spektakle. Zespół złożony z dzieci, młodzieży i dorosłych parafian wystawiał: "Porozmawiajmy o życiu i śmierci", "Małego księcia", "Igraszki z diabłem". Publiczności nigdy nie zabrakło. Przypuszczać można, że po kolejnych wiekach ludzie na nowo będą odkrywali Lipę, z kościołem, który zapachu i swej mocy nie traci.
MARIAN KLUSEK
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie