
Noc z 25 na 26 października 2021 roku, wryła się w pamięć mieszkańcom Błotnicy. Od godziny 22.20 do trzeciej po północy płonący dom gasili strażacy. Pod koniec akcji okazało się, że w pożarze zginęła 70-letnia matka z 51 -letnim synem. Czara goryczy tych tragicznych zdarzeń rozlała się na Błotnicę i Błotnicę Nową. Wszyscy mieszkańcy zostali przybici tą informacją.
Błotnica to wieś w gminie Stąporków, gdzie mieszka prawie 200 ludzi. Ze wszystkich stron otulona lasami.
Akurat w poniedziałek, 25 października 2021 roku, około godziny 22, mieszkańcy szykowali się do odpoczynku. Wielu zasiadło przed ekranami telewizorów, żeby obejrzeć co się w świecie dzieje. Podyskutować o blaskach i cieniach, nieszczęściach, jakie nawiedzają różne kraje. Wreszcie pomodlić się i ułożyć w łóżkach do snu.
Tymczasem na końcu Błotnicy w ostatnim domu po lewej stronie rozgrywała się tragedia. Dom ogarnęły płomienie. Widać je było z Błotnicy Nowej. I właśnie stamtąd ktoś zadzwonił po straż pożarną. Oficer dyżurny stanowiska kierowania PSP w Końskich błyskawicznie skierował do akcji ratowniczo-gaśniczej zastęp z OSP Czarna. Druhowie Ornowski Piotr, Jedynak Mateusz, Bartosz Misiowiec, Pietrzak Zbigniew, Przychodni Kamil błyskawicznie pojawili się w starej remizie. Odpalali niezbyt młodego gaśniczego stara. Wsiedli do auta i tam dopiero zakładali ubrania ochronne, mundury. Kierowali się do Czarnieckiej Góry, a potem pod górkę jechali do Błotnicy. Niebieskie światła alarmowe omiatały drzewa. Sygnały dźwiękowe podnosiły ludziom poziom adrenaliny.
Druhowie gnali do płonącego domu. Gdy w trybie alarmowym jechali przez Błotnicę, ludzi zaciekawiło, co się mogło stać, że taki "gwałt" podnoszą. Chwilę później do mieszkańców dotarło, że chyba komuś dzieje się krzywda, spadło nieszczęście, bo strażacy strasznie się spieszą!
Gdy druhowie z Czarnej dotarli na miejsce stwierdzili, że pali się dom konstrukcji drewnianej kryty eternitem. Rozwinęli linię gaśniczą. Dwa strumienie wody skierowali na ogień. Rozgrzany eternit na dachu strzelał głośno. Na ziemię sypał się popiół.
Kilka minut później drogą przez Błotnicę jechały trzy zastępy strażaków ratowników JRG PSP Końskie, którymi dowodził asp. sztab. Rafał Kwapisz, a później bryg. Adam Zieliński, a następnie asp. sztab. Norbert Trela. Dotarli również druhowie OSP Adamek i OSP KSRG Krasna. W trakcie rozpoznawania sytuacji strażacy dowiedzieli się, że w budynku objętym ogniem prawdopodobnie przybywa 70-letnia kobieta i jej 51-letni syn. Dowodzący akcją polecił by dwie roty zabezpieczone aparatami ochrony dróg oddechowych weszły do wnętrza i przeszukały pomieszczenia. Około godziny 22.40 na miejsce rozgrywającej się tragedii ludzkiej, przybył Zespół Ratownictwa Medycznego i oraz patrol policji.
Strażacy gasili ogień. Mieszkańcy Błotnicy, wybiegali z domów, w momencie jak wozy strażackie alarmowały o nieszczęściu. Szli za nimi. Niektórzy w strojach jakie założyli przed położeniem się do łóżek. Wdziali buty i pobiegli. Teraz z dreszczem niepokoju na plecach przyglądali się co strażacy robią. I między sobą mówią o rodzinie dotkniętej nieszczęściem. Strażacy wyszli z ogarniętego dymem domu i zameldowali, że znaleźli ciało kobiety kilka metrów od wejścia głównego do budynku. Ciało mężczyzny było na łóżku. Obydwie osoby bez oznak życia. Zespół Ratownictwa Medycznego odstąpił od udzielania pomocy. Gdy ludzie usłyszeli, że strażacy znaleźli dwoje zmarłych ludzi, zaczęli się rozchodzić. Niektórych ogarnęła taka wielka żałość, że nie mogli powstrzymać łez. Mówili, że takiej tragedii nigdy w Błotnicy nie było. A teraz w jednym momencie dwie osoby poniosły śmierć!
Dom, który częściowo się spalił nie był drewniany. To była konstrukcja z ubijanej gliny. Właśnie ściany zewnętrzne były budowane specyficzną techniką, właśnie z gliny. Ustawiano na fundamencie formę z desek, zasypywano gliną, iłem i innych lepiszczem. Potem to wszystko było zagęszczane, ubijane. Formę podnoszono wyżej, wyżej do końca ściany. A później, w ściany montowano listwy, do których mocowano oszalowanie. I dom prezentował się jakby był z drewna. Miał być ognioodporny, niepalny. I tak się stało. Spaliło się częściowo szalowanie ścian, stropy drewniane, więźba dachowa. Wypadły okna, spaliły się wszelkie drewniane elementy: podłoga, futryny drzwi i ganek przed domem. Zaś ściany pod wpływem wysokiej temperatury "wypaliły" się na ceglany mur,
Na teren akcji przybył asesor Prokuratury Rejonowej w Końskich oraz grupa dochodzeniowa policji. Do zadań dochodzeniowych został włączony biegły sądowy z zakresu pożarnictwa. Po zakończeniu działań gaśniczych w celu zlokalizowania ukrytych zarzewi ognia sprawdzono budynek kamerą termowizyjną. Odczyty kamery wskazywały temperaturę zbliżoną do otoczenia – opowiadał nam o działaniach strażaków st. kpt. Mariusz Czapelski, oficer prasowy koneckich strażaków PSP. Prokurator polecił, by zwłoki umieszczono w prosektorium.
- Policjanci i biegły pożarnictwa ustalają przyczynę pożaru - mówiła nam st. sierż. Marta Przygodzka, oficer prasowy KPP Końskie.
Jesteśmy w Błotnicy rankiem następnego dnia. Przejechaliśmy długą ulicę przez Błotnicę. Na końcu, po lewej stronie stoli wypalony dom. Sterczą kikuty więźby dachowej. Wokół unosi się swąd spalenizny. Pojawił się druh Bartosz Misiowiec. Przyjechał z Czarnej zobaczyć, czy nie ma jakiegoś zarzewia ognia. Wszystko może się zdarzyć – podkreśla. Opowiada nam o akcji gaśniczej, jaką poprzedniej nocy prowadzili w Błotnicy. Zawiesza głos, jakby chwilą milczenia czcił zmarłą rodzinę.
Napotkani przypadkowo mieszkańcy Błotnicy nie chcą nic mówić o rodzinie, którą dopadła tragedia. Inni tylko z rezygnacją machają ręką. Młoda kobieta podpowiada, kieruje nas do sołtysa. I pokazuje gdzie ona mieszka – to w tamtym domu, gdzie na ulicy leży czarny pies.
Danuta Jedynak, sołtys Błotnicy mówi, że wielka tragedia dotknęła tę rodzinę. Mieszkańcy są wstrząśnięci nocnym wydarzeniem. Szkoda ludzi, którzy ponieśli śmierć we własnym domu. Wielka szkoda. To co się działo w nocy w poniedziałek przechodzi ludzkie pojęcie. Te migające niebieskie światła, samochodów strażackich, pogotowia, policji, te syreny spowodowały wielkie poruszenie – opowiada nam z przejęciem. Mieszkańcy chyba wszyscy wylegli na drogę w koszulach nocnych, żeby zobaczyć, co się stało. Łuna była ogromna nad wsią, na końcu wsi gdzie palił się dom. Tylko płomienie, a nikt z domu nie wychodził...
Danuta Jedynak przypomina, że co roku piesza pielgrzymka na Jasną Górę zatrzymywała się i biwakowała na podwórku tej rodziny. W bramie stawiano prowizoryczny ołtarz i ksiądz odprawiał mszę polowa. Zaglądali tam "sercanie" i inne grupy pielgrzymkowe. Często było 200 i więcej osób. Czasami nocowali na podwórku lub na skraju lasu.
- Tak wychodzi, że każdy na tym ziemskim padole sam szykuje i urządza sobie życie. Raz lepiej, innym razem nieco gorzej. Zmarła była dobrą matką dla swoich dzieci – syna, który zmarł w pożarze i córki. Dziewczyna często do niej przyjeżdżała. W tamtym tygodniu rozmawiałam z nią. O tak o różnych sprawach, normalnie jak między sąsiadami. Wszystko było w porządku. A tu raptem tragedia, o której wszystkim będzie trudno zapomnieć - smutno mówi pani sołtys.
MARIAN KLUSEK
Zdjęcia: Marian Klusek
Zdjęcie główne: Straż Końskie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Niech autor nauczy się pisać, bo prostacki styl artykułu wypacza sens tego o vzym pisze.