
Betonowy blok chylący się ku samozagładzie stoi w Pardołowie, na skrzyżowaniu dróg ze Stąporkowa do Świerczowa i Włochowa do Odrowąża. W 2009 roku pusty budynek został sprzedany. I od tej pory z każdą chwilą popada w ruinę. Mieszkańcy ślą monity, petycje, prośby do adresatów różnego szczebla by problem szkoły rozwiązać - odbudować, albo zrównać z ziemią. Teraz liczą na nowych ludzi w samorządach.
Zatem do rzeczy! Co pewien czas na naszych łamach informujemy, piszemy o pogarszającym się stanie technicznym budynku dawnej szkoły w Pardołowie. I żadną miarą, żadnym sposobem nie możemy wzbudzić albo rozbudzić sumień ludzi, którzy z racji swojego stanowiska, mogą za to odpowiadać.
Dawna szkoła wygląda tragicznie. Została okradziona z żelaza, kabli, a ostatnio nawet z klepek podłogowych, powybijanych szyb w oknach, itd., itd., budynek ani "myśli" runąć. Choć ze ścian zewnętrznych odpadają tynki, rozsypuje się czarny siporeks, budynek stoi i trwa. Ludzie z Pardołowa liczą, że nowo wybrani samorządowcy pokażą swoja moc i coś z tym sarkofagiem po oświacie zrobią. Zaś sami dopilnują przy urnach wyborczych, by do rządzenia poszli ci, którzy nie tylko uczestniczą w sesjach gminy, powiatu, województwa.
Gdy w 2009 roku budynek szkoły został sprzedany, mieszkańcy Pardołowa żywili nadzieję że ktoś, a głównie nowy właściciel tym obiektem się należycie zaopiekuje. Jak informują w Urzędzie Miasta w Stąporkowie szkołę, czyli nieruchomość należącą do gminy komisarz sprzedał osobie prywatnej, która wniosła ją jako aport do spółki. Według planów i zamierzeń miał tu powstać ośrodek rehabilitacyjny i dom opiekuńczo-leczniczy. Taka oaza dla seniorów, których w Pardołowie i pobliskim Świerczowie, Wochowie przybywa z każdym rokiem.
Na planach się skończyło. Obiekt znów wystawiony jest na sprzedaż. Nawet nabywca był ucieszony, że dostał mu się tak ciekawy obiekt. Ale w tamtym czasie nowy właściciel miał szlachetne plany na zagospodarowanie. Miało tu być miejsce dla ludzi z okolicznych wsi, którzy coraz częściej samotnie żyją w swoich, często piętrowych, rezydencjach. Wznosili je będąc na dorobku, wielkim nakładem sił fizycznych, niezliczonych pożyczek, pomocy sąsiedzkiej. Z myślą o sobie i dzieciach, które miały zajmować część pokoi i żyć na wsi, opiekować się starszymi, jak Bóg przykazał. Dzieci wyjechały, starsi zostali. Pola zarosły krzakami. Prywatna wieś szlachecka, rycerska założona była w drugiej połowie XVI wieku, na terenie po wykarczowanym lesie. Teraz las wraca na swoje pierwotne miejsce.
Wiejska młodzież w Pardołowie i Świerczowie doczekała się nauczania w 1918 roku. Nie było szkoły, naukę prowadzono w prywatnych, sąsiadujących ze sobą budynkach Ścibisza i Brożyny. Po II wojnie, gdy do wsi wracali wojenni tułacze, reaktywowano działalność edukacyjną. W tych samych miejscach, u tych samych właścicieli pomieszczeń. Niemniej kilkoro zacnych ludzi, wymyśliło, że tak dalej z nauczaniem dzieci być nie może. Musimy wybudować szkołę, bo inaczej będziemy się cofać w kulturze, oświacie. Nasze dzieci muszą być mądrzejsze od nas - postanowili.
Chyląc czoła musimy przypomnieć ważne fakty, które przyczyniły się do reaktywowania w Pardołowie oświaty i szkoły. Na końcu wsi, pod lasem, nad rzeką Korytnicą przedwojenny inżynier jednej z fabryk Stąporkowa wybudował stawy rybne i obszerny, drewniany dom. Wojenny czas spowodował, że przepiękny obiekt opustoszał. Mieszkańcy skrzyknęli się i od rana, w Wigilię 1955 roku, przystąpili do rozbiórki budynku.
Śnieg po pachy, zawieja, mróz, a ludzie z mozołem, belka po belce, demontowali domom. Przewozili saniami na koniec wsi, prawie pod Włochów. Składowali z zamiarem, że w tym miejscu będą budować szkołę. Prawie przez całą zimę debatowali i zgromadzony materiał budowlany przewieźli w miejsce, gdzie do tej pory stoi betonowy bastion. Od wiosny 1956 roku cieśle z Szałasu montowali nowy budynek, według planów rysowanych na udeptanym piasku i workach po cemencie. Plany ludzie mieli w głowie, a cieśle w siekierach. Pod koniec września 1957 roku, szkoła przyjęła uczniów. I prowadziła edukację do niemal końca lat 60.XX wieku. Wtedy niczym błyskawica przebiegła przez Pardołów i Świerczów myśl, że zbudujemy nową, piękną szkołę przyszłości.
Mieszkańcy przekazali swoje działki rolne pod budowę nowego obiekt, który wznosiła firma - od dawna już nie istnieje - Kombinat Budownictwa Mieszkaniowego ze Skarżyska-Kamiennej. Budowano z płyt prefabrykowanych, płyt stropowych "żerańskich", korytkowych stropodachowych, a niektóre ściany wypełniali siporeksem. Wybudowano ją błyskawicznie, bo dzieci znów uczyły się w różnych wynajętych lokalach.
Z każdym upływającym dniem widać, że szkoła niknie. Głównie od środka. Drzwi do budynku są rozwarte na oścież z obu stron budynku, pozbawione zamków, szyb, rozwalone, połamane. Niektóre wyrwane z zawiasów. Większość okien świeci dziurami po szybach. Wiatr przedmuchuje budynek na wylot. Parkiet z podłogi holu, gdzie odbywały się zajęcia, popisy artystyczne wyrwany do betonu. Jednym słowem, cały budynek ogołocony ze wszystkiego, co się urwać i wynieść dało. Niszczony przez ludzi obiekt sugeruje, że jest opuszczony. Jak zamek warowny po przegranej wojnie, skąd obrońcy uciekli i nie mają odwagi wrócić. I przeliczyli się? Przegrali batalię?
Budynek, niegdyś ozdoba wsi, największy dom, znika w chaszczach, krzakach, zaroślach. Mieszkańcy mówią, że teren szkoły i krzaków jest wylęgarnią żmij. Rozłażą się po wsi. Jak złe wieści. Nikt nie zdoła wypatrzyć, kto i o jakiej porze przychodzi do szkoły na złodziejski poligon. Wyrwano ze ścian wszystko, co kwalifikowało się na skup złomu.
Dawni mieszkańcy Pardołowa i Świerczowa, którzy za żywota swoje pociechy na naukę do niej wysyłali, przychodzili na wywiadówki i akademie, padli by śmiercią, gdyby obejrzeli jej obecny stan. Nie wiadomo, czy to jedynie margines społeczny mocno pracuje nad unicestwieniem budynku. Podczas rekonesansu w budynku szkoły, żal ściska serce, oglądając to, co potrafią ludzie zrobić, żeby zohydzić dosłownie wszystko.
W dawnych klasach, pokojach dla nauczycieli poprzewracane szafy na pomoce naukowe. Nawet piec kaflowy z kuchni rozebrany na kawałki. Sterty śmiecia zalegają kąty. W makulaturze leży sobie biały orzeł z doklejaną koroną. W oryginale to było godło PRL, ale ktoś podniósł jego wartość, dopasował, dokleił złoty symbol króla - koronę. Na piętrze, w klasopracowni polonistycznej, ktoś rozpalił ognisko z... książek. Ale ogień jakoś niezbyt imał się literatury. W innych klasach od wilgoci wody zalewanej przed dziurawy dach, odpadają płytki PCV. Szafy i szafki połamane. Farba olejna na ścianach zwija się w rulony jak papirusowe arkusze. Niektóre ściany zewnętrzne rozsypują się w pył.
Budynek szkoły w Pardołowie raczej nie jest do uratowania. Choć kto wie, przecież teraz sztuka budowlana jest na tak wysokim poziomie technicznym, że nawet enigmatyczne myśli można urzeczywistnić. W przeciwnym razie czas wspomagany ludzkim wysiłkiem zrujnuje szkołę do tego stopnia, że trzeba będzie budynek zrównać z gruntem. Działka, na której szkoła stoi, liczy 4.200 metrów kwadratowych, a sama szkoła ma 990 metrów kwadratowych. Zarosły ogródki, działki warzywne, jakie uprawiali uczniowie i nauczyciele w ramach przyrody, biologii. Wszystko przepadło. Nie będzie ośrodka zdrowia, ani medycyny, o której marzyli ludzie, gdy w szkole miał powstać zakład opiekuńczy. Nawet te mizerne marzenia ludzi w podeszłym wieku też się rozwiały. Został smutny pomnik, sarkofag oświaty i nauki podstawowego wymiaru.
Mieszkańcy Pardołowa, bo to w tej wsi stoi betonowy przemijający ślad wiejskiej oświaty liczą, że nowi samorządowcy gminni, powiatowi, a może i wojewódzcy postarają się, by coś z tym obiektem zrobić. Prawdopodobnie wybory odbywać się będą pod altanką, bo innego lokalu we wsi nie ma. Niegdyś odbywały się w szkole...
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie