Reklama

Tradycja strzelania z petard w Wielkanoc - historia niebezpiecznych konsekwencji | SEO

Wiadomo nie od dziś, że Wielkanoc to najważniejsze i najstarsze spośród wszystkich świąt chrześcijańskich. Upamiętnia mękę, śmierć oraz zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Uroczystościom Wielkiej Nocy towarzyszyły wybuchy, wystrzały na chwałę Zmartwychwstałego. Wspominamy prawdziwe historie, gdy koledzy wystrzelili z działa, a kawaler kostką trotylu rozebrał na detale dzwonnicę, a dzwon pozbawił serca...

Podczas procesji rezurekcyjnej rozpoczynającej obchody Wielkiej Nocy, głównie młodzież, ale również dorośli strzelali z petard, innych ładunków wybuchowych, które zwykle nikomu szkody nie czyniły. Niemniej zdarzały się przypadki, że wyobraźnia domorosłych kanonierów nie ogarniała wszystkich konsekwencji eksplozji. I zamiast na chwałę Chrystusa podążała w zupełnie innym kierunku...

Tradycja, tradycja

Staropolska tradycja wręcz nakazywała strzelanie podczas całej Wielkanocy. Huki miały oznaczać odgłos przesuwanych głazów przy grobie Jezusa w czasie zmartwychwstania. W okresie Polski przedrozbiorowej jak i podczas dwudziestolecia międzywojennego, w procesji rezurekcyjnej nierzadko brało udział wojsko. W większych miastach oddawano strzały armatnie. Najtańszymi materiałami pirotechnicznymi "dostępnymi" na runku był karbid, służący do oświetlania domostw oraz ładunek zmajstrowany z siarki i kalichlorku - zwyczajnego chloranu potasu, czyli soli potasowej kwasu chlorowego. Stosowana między innymi do produkcji zapałek i materiałów wybuchowych. Taka kanonada w okresie międzywojennym XX wieku była na porządku dziennym. Huk był tak duży, że szyby w oknach drżały. A ile było z tego powodu uciechy? 

Karuzela

Akurat w styczniu 1945 roku przez powiat konecki przeszedł front wschodni. Uciekający w popłochu Niemcy pozostawiali swoje militaria. W jednej z miejscowości pozostawili uszkodzone działo przeciwlotnicze. Mechanizm podnoszenia lufy był uszkodzony. Można było strzelać na wprost. Ale po co armii takie działo, które jest zepsute? Zostawili. Ktoś napisał kredą na żelastwie, "nie dotykać" i uważał, że nikt tego wojennego szmelcu nie będzie się imał. Tylko dzieci wchodziły na armatę. Kręciły korbami, kółkami, a lufa obracała się wokół osi. Inne dzieci rękami czepiały się lufy i korzystał z niej niczym z karuzeli.

Artylerzyści 

Akurat w 1945 roku, Wielkanoc przypadła na 1 kwietnia. Na rezurekcję do kościoła ludzie szli od bladego świtu. Na mszę wybrało się również dwóch kolegów. Wojnę we wsi przeżyli, do żadnej partyzantki nie należeli. Wojować nie potrafili, bo nawet przedwojenna komisja wojskowa w czasie uzupełniania liczebności armii, do żadnej formacji ich nie zakwalifikowała. Ale domorośli saperzy mieli na koncie rozbrajanie pocisków. A leżało tego śmiertelnego żelaza wokół! Chłopaki metodą prób i błędów rozkładali je na części pierwsze. Tu puknęli, tam stuknęli. Pocisk został otwarty. Wysypali proch, albo wyjmowali jedwabne rękawy z prasowanym prochem. Później te laski służyły do innych zabaw. Podczas takich działań rozmontowania bomb lotniczych niektóre eksplodowały, rozszarpując na strzępy młodych ludzi.

Strzelimy? I strzelili!

Koledzy dotarli w miejsce, gdzie stało działo przeciwlotnicze. Podeszli do sprzętu. Z zaciekawieniem obejrzeli. I chyba szatan jednocześni im podpowiedział, może by tak walnąć na chwałę Pana? Zaczęli oglądać wojenny sprzęt, przyglądać się detalom, majstrować. I otworzyli zamek komory nabojowej. Zakręcili korbami. Lufa poruszała się w lewo, w prawo. Wszystko gra ! – stwierdzili. Teraz szukali pocisku, żeby kropnąć. Żeby aż w kościele, a może i Niebie słychać było. Znaleźli. Wepchnęli w otworzoną komorę nabojową. I tu stanęli przed problemem. W którą stronę strzelać, żeby żadnej szkody nie zrobić. Obracali działem i celowali jak potrafili, po lufie. Nie umieli skorzystać z przyrządów celowniczych. Skierowali lufę tam, gdzie na horyzoncie nie widzieli żądnych zabudowań. Nacisnęli spust. Działo wypaliło, lufę odrzuciło. Pocisk wyfrunął i poleciał. Kumple nie zastanawiali się, czy strzał był celny, posłany na chwałę w stronę zgodną z ich celowaniem, a bardziej życzeniem. Nie mogli się dogadać, bo nic nie słyszeli., Nikt im nie powiedział, że podczas strzelania z działa należy szeroko otworzyć usta. Kilka sekund po wystrzale zobaczyli, że na horyzoncie unosił się słup dymu. Po huku wystrzału na ołtarzu w kościele zadygotały świece. Ze świątyni wybiegło, kilkoro wiernych dokonać rozpoznania: wojna wraca czy głupota naciera? Po rozeznaniu problemu, wydzierali się na kanonierów, machali rękami. Ci nic nie słyszeli, z uśmiechem przyjmowali te gesty jako gratulacje po znakomitym strzale. Nie pozostało nic więcej do zrobienia jak udzielenie kanonierom ręcznej reprymendy.

Wracają Niemcy?

Kilka dni później ktoś przywlókł informację, że wojna się skończyła, a chyba Niemcy wracają. Bo działa strzelały, a jeden z pocisków trafił w stodołę. Ludzi w zabudowaniach nie było, ale i ze stodoły nic nie zostało. Później się wydało, że to dwaj kumple tak wiwatowali, w słusznej sprawie. Konsekwencji prawnych nie było. Przybyła ekipa złomiarzy, działo pocięła w kawałki i zabrała na składowisko. A do obu kumpli przylgnęły miana kanonierów.

Eksplodował trotyl

W innej miejscowości również doskonale było kultywowane strzelanie na Wielkanoc. Tu tzw. "kawalerka", czyli chłopcy ponad 25-letni przygotowywali sobie ładunki. Już nie z kalichlorku, nie z karbidu. Po przejściu frontu, w lasach było wiele podręcznych magazynów z amunicją, minami. Niemcy uciekli, magazynów nie opróżniali. Chłopaki znalazły magazyn. Spenetrowali. Zabrali kilka min nie uzbrojonych w zapalniki. Były bezpieczne. Później minę przeciwczołgową, albo nieco innego typu rozebrali. Wyjęli materiał wybuchowy. Ot, takie kawałki, które domorośli fachowcy nazywali mydełkami. Głównie służyły im do połowu ryb. Dokładali zapalnik, wrzucali do rzeki. I po chwili zbierali ogłuszone wybuchem ryby.

Urwało się serce

 Nadeszła Wielkanoc. Jeden z kawalerów postanowił huknąć z trotylu podczas rezurekcji. Akurat koło kościoła kontynuowano, przerwaną przez wojenne działania odbudowę dzwonnicy. Budowla wykonana ze stalowych kształtowników była osłonięta deskami. W środku wisiały dwa dzwony. Jeszcze nikt ich nie użytkował bo inwestycja nie była zakończona. Gdy nadchodził kulminacyjny moment rezurekcji "kawaler" uruchomił zapalnik i ładunek wrzucił do wnętrza dzwonnicy. Na efekt wybuchu, ogromnego huku nie trzeba było długo czekać. Kawałek trotylu eksplodował z taką siłą, że wszystkie deski z dzwonnicy oderwały się i wyfrunęły w różne strony. Zabujały się dzwony, a jednemu z nich urwało się serce. Ksiądz proboszcz prowadził dochodzenie, kto tak głośno oddał cześć Zmartwychwstałemu. Zagroził z ambony, że o tym fakcie zamelduje do wojska, albo na milicję. Tego nie daruje, bo tyle roboty parafianie włożyli w odbudowę dzwonnicy, a teraz dynda jeden dzwon co być może wyda dźwięk. Drugi milczy, bo jest bez serca. 

Kilka minut po mszy, do proboszcza zgłosił się sprawca eksplozji. Już nie był zadowolony z jakości i siły wystrzału, który miał być zapamiętany przez społeczność parafialną. Przyrzekł, że po świętach dzwonnice naprawi, serce zawiesi. Słowa dotrzymał. Naprawił.

Aktualizacja: 30/03/2024 20:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Konecki24.pl




Reklama
Wróć do